Właściwie nie powinno nikogo dziwić, że Purpurowe serca stały się hitem. To bardzo lekki film z nieskomplikowaną fabułą, w dodatku gra na emocjach, opowiada o miłości, trudach oderwania się od dawnego środowiska i generalnie o tematach, które nas z reguły ruszają. Poza tym, że można zaznać chwili relaksu, kompletnej rozrywki, nie wiem, czy dałoby się z tego obrazu wyciągnąć coś więcej.
Z reguły się rozpisuję, ale w tym wypadku niewiele mam do napisania. Purpurowe serca to film blady, kompletnie bez koloru. Wygląda tak, jakby Elizabeth Allen Rosenbaum teoretycznie chciała przekazać w nim jakąś głębszą myśl, ale w praktyce zdecydowała się na powielony schemat, treść pod szablon i do druku. W rezultacie otrzymujemy zlepek trochę dziwnych scen, czasem nieudolnie zagranych, choć może to nie wina aktorów, a samej wizji ich gry.
Zwróćcie uwagę chociażby na sceny, gdzie Cassie (Sofia Carson) śpiewa. No to wygląda tak okropnie – głos swoje, a twarz swoje. Nie mówiąc już o tragicznie dobranej wokalistce, niezgrywającej się barwą z odtwórczynią głównej roli, skupmy się bardziej na tym, co widać, a raczej czego nie widać. No na pewno nie widać, że Carson czuje to, co śpiewa. Jej sposób poruszania się, mimika, oddech nie przekonują mnie wcale. Przez cały seans czułem niesmak, jak gdybym kupił bilet na koncert znanego artysty i widział, że utwory lecą z playbacku. Może granie śpiewania nie powinno być aż tak ważnym kryterium w ocenie filmu, ale w Purpurowych sercach to niemalże główny element fabuły. Dało się to zrobić lepiej.
Rozgłos Purpurowych serc nie gwarantuje jakości
O Purpurowych sercach mówili wszyscy znajomi, ponadto temat przewijał się wśród influencerów i na grupach filmowych. W końcu zainteresowany tym tytułem uruchomiłem Netflixa, żeby sprawdzić, o co tyle szumu. I nie ukrywam, początek dał mi nadzieję na coś dobrego, oglądałem z uwagą. Potem było gorzej i gorzej. Począwszy od spłycania fabuły, przez irytujące sylwetki bohaterów, kończąc na banalnym rozwiązaniu.
Purpurowe serca są trochę jak 365 dni. Mimo że opowiadają o czymś innym, robią to tak samo banalnie, bez polotu. Różnica polega jedynie na reakcji w Internecie. Purpurowe serca się broni, a każdą wadę usprawiedliwia, 365 dni miażdży i wytyka wszelkie szczegóły. Ot taka hipokryzja, że niby film ma być dobry, nie należy produkować chłamu, ale jak coś się mi spodoba, to już nie wolno tego krytykować.
Nie widzę niczego urzekającego w rozkrzyczanych bohaterach, nie rusza mnie samo zestawienie wojska i miłości, jeśli nie ma w tym celu, nie uważam, że popularność i uznanie wobec kiepskich filmów to coś dobrego.